Upadek Chernarusi oczami Jana Tundry. Lore DayZ. Część 3.

„DZIENNIKI CHERNARUSU: PACJENT NR 7”
(Część III – Dlaczego Jan nie umiera, gdy powinien)
Prolog: Sen, który nie był snem
Baza Tisy, podziemne laboratorium – data nieznana
Śniło mi się, że tonę.
W lodowatej, czarnej cieczy, która wlewała się do płuc, ale nie dusiła. Tylko mówiła.
— Pacjent nr 7. Stabilny. Wskaźnik asymilacji: 89%. Proszę zwiększyć dawkę.
Otworzyłem oczy.
Byłem przywiązany do łóżka, a nad moją klatką piersiową pochylał się człowiek w kombinezonie HAZMAT. Miał twarz zasłoniętą maską, ale widziałem jego oczy.
Zupełnie czarne. Jak u tamtych.
— „Witaj z powrotem, Janie” – powiedział głosem, który rozlegał się nie tylko w uszach, ale i w mojej czaszce.
Rozdział 1: Bilet w jedną stronę
Droga do Tisy, 24 czerwca 2009
Zasada numer 3 apokalipsy: „Jeśli coś wygląda jak pułapka, to na pewno jest pułapką. A jeśli nie wygląda – to jest lepiej zakamuflowana”.
Baza Tisy była tego idealnym przykładem.
Z zewnątrz – opuszczony kompleks wojskowy. W środku – coś świeciło w oknach. Nie światło elektryczne. Raczej… pulsujący, zielony blask.
— „No dobra, Tundra” – mruknąłem do siebie, sprawdzając pistolet Kosa (jeden nabój, serio, gościu miał naprawdę chujowe poczucie humoru). – „Wejdziesz tam, znajdziesz odpowiedzi i wyjdziesz, zanim…”
Wtedy usłyszałem skrzypienie.
Brama sama się otworzyła.
Rozdział 2: Witamy w domu
Korytarze bazy wyglądały, jakby ktoś urządził w nich nieludzki remont.
- Ściany pokryte były czarnymi żyłkami („To nie jest pleśń” – podpowiedział mi instynkt).
- Komputery działały, ale ekrany pokazywały tylko jedno słowo: „ASYMILACJA”.
- A na podłodze leżały mundury. Puste. Jakby ktoś się po prostu wysunął ze skóry.
W końcu trafiłem do najgorszej części.
Pokój obserwacyjny.
Za szybą – dziesiątki ludzi w klatkach. Niektórzy wyli. Inni stali nieruchomo, patrząc w jeden punkt.
A na środku…
On.
Mężczyzna, z którym „walczyłem” w ratuszu. Stał w kitlu naukowca, wpatrzony w monitor.
— „Wiedziałem, że przyjdziesz” – powiedział, nie odwracając się. – „Mamy ci tyle do pokazania, Janie”.

Rozdział 3: Prawda o pacjencie nr 7
Okazało się, że:
- NVX-3 był tylko początkiem. Virion pracował nad czymś lepszym.
- „Terrorysta” to dr Markov – szef projektu. Celowo zostawił dla mnie bombę (która nigdy nie wybuchła).
- Ja… nie powinienem był przeżyć.
— „Wszyscy inni umierali w ciągu 48 godzin” – wyjaśnił, podając mi zdjęcie mojego wnętrza z rezonansu. – „Ale twoje ciało zintegrowało NVX. Stałeś się częścią projektu”.
— „Częścią czego?!”
Wtedy usłyszałem to.
Głos.
Taki sam, jak w „śnie”. Tylko teraz nie był we mnie.
Był wszędzie.
Rozdział 4: To, co czekało w ciemności
Dr Markov włączył monitor.
Pokazywał coś w centralnym reaktorze bazy.
— „Poznaj NVX-7. Ostateczną ewolucję” – szepnął.
To nie był wirus.
To nie był człowiek.
To było… morze pulsującej, czarnej materii, która formowała się w kształty. Twarze. Moje twarze.
— „Ona wybiera nosicieli. Ty jesteś jednym z nielicznych, których zaakceptowała” – mówił Markov, a jego oczy robiły się coraz czarniejsze.
Wtedy zrozumiałem.
Dlaczego „zarażeni” mnie omijali.
Dlaczego kula w ratuszu chybiła.
Dlaczego wciąż żyłem.
Epilog: Zasada nr 4
Uciekłem z Tisy, gdy baza zaczęła się zapadać.
Nie wiem, czy to Markov, czy to coś dało mi fory. Wiem tylko, że w kieszeni miałem:
- Dziennik laboratoryjny z nagraniem „Pacjent nr 7: pełna kompatybilność”
- Pistolet (wciąż z jednym nabojem)
- Nową zasadę:
„Nie umrzesz, Janie. Nie teraz. Nie aż Ona skończy z tobą zabawę”
KONIEC CZĘŚCI III
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Silesion.pl codziennie. Obserwuj Silesion.pl!
Wszelkie materiały promocyjno-reklamowe mają charakter wyłącznie informacyjny i nie stanowią one podstawy do wzięcia udziału w Promocji, w szczególności nie są ofertą w rozumieniu art. 66 ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny (Dz. U. 2020, poz. 1740 z późn. zm.).